Krótka przygoda w stolicy Albanii, czyli jak pomacać się z obcym tematem podróżniczym.
Albania jest jednym z najmniejszych krajów w Europie pod względem powierzchni i populacji. To mały kraj o wielkim dziedzictwie kulturowym i historycznym i właśnie o tym postanowiliśmy się przekonać na własnej skórze.
Pomysł na podróż w ten rejon Europy zrodził się już jakiś czas temu i czekał sobie w inkubatorze podróżniczym na stosowny czas. Mieliśmy wielkie oczekiwania względem tego wyjazdu, ponieważ miał on jedynie charakter rozpoznawczy, a od tego jakie odniesiemy pierwsze wrażenie zależą dalsze nasze działania. Skąd taki pomysł postaram się wyjaśnić nieco dalej. Czytając blogi i artykuły poświęcone podróżowaniu po tym kawałku świata można spotkać opinię, że Albanię można pokochać lub znienawidzić, nie ma półśrodków. Nie zdradzimy od razu co poczuliśmy, ale po przeczytaniu tego artykułu będziecie już pewni.
Co o Albanii i jej stolicy wiecie?
My nie wiedzieliśmy zbyt wiele przed wyjazdem. Trochę informacji ogólnych nie zaszkodzi i zapracuje na waszą dalszą ciekawość, a ta zaowocuje tym, że przeczytacie ten wpis do końca (taką mamy nadzieję) :-)
Tymczasem nasze ścieżki zawiodły nas do Tirany - stolicy Albanii. Nazwa "Tirana" pochodzi od albańskiego słowa "Tiranë". Istnieje jednak kilka teorii na temat pochodzenia nazwy Tirany. Jedna z teorii sugeruje, że nazwa Tirany wywodzi się od albańskiego słowa "tirrë" lub "tirrën," co oznacza "płaski obszar". Ta nazwa mogła być używana do opisania płaskiego terenu, na którym miasto zostało założone. Inna teoria sugeruje, że nazwa Tirany może być związana z łacińskim słowem "Tyranus", które odnosi się do tyranii lub władzy despotycznej. Istnieje przekonanie, że miasto mogło zostać nazwane na cześć władcy lub despoty, który miał wpływ na jego historię. Niemniej jednak, dokładne pochodzenie nazwy Tirany nadal pozostaje przedmiotem dyskusji i spekulacji. Istnieje wiele teorii, ale żadna z nich nie została jednoznacznie potwierdzona przez historyków.
Na wstępie warto podkreślić, że Albania jest krajem bezpiecznym i przyjaznym dla turystów, co sprawia, że podróżowanie po tym regionie jest komfortowe. To nie jest wcale takie oczywiste! Kiedy podzieliliśmy się informacją, że właśnie w to miejsce wybieramy się w najbliższym czasie, wcale nie tak rzadko padało pytanie czy się nie boimy? Tłumaczymy sobie to faktem, że jako Polacy niewiele wiemy o tej części Europy, a patrzymy na nią jedynie przez pryzmat stereotypów i zasłyszanych opowieści. W Albanii istniał reżim komunistyczny pod rządami Envera Hodży, który wprowadził jedną z najbardziej izolowanych i autokratycznych dyktatur w Europie. W ciągu ponad 40 lat rządów Hodży kraj ten był zamknięty dla reszty świata, co sprawia być może, że nieznane budzi w nas lęk. A teraz uwaga! Na zaprzeczenie wszelkich strachów: Albania jest znana z niskiej stopy przestępczości, co sprawia, że jest to stosunkowo bezpieczne miejsce dla turystów. Reasumując, nie, nie baliśmy się!
Albania ma bogatą i burzliwą historię. Kraj ten był pod władzą różnych imperiów, w tym osmańskiego i rzymskiego. Współcześnie Albania jest niepodległym państwem od 1912 roku. Wybrzeże Adriatyku w Albanii oferuje malownicze plaże z białym piaskiem i krystalicznie czystą wodą. Jest to doskonałe miejsce na wakacje nad morzem. Od pewnego czasu ta destynacja staje się coraz modniejsza i w związku z tym pojawia się wiele ofert w różnych biurach podróży. Nie są to jeszcze wakacje w kategorii "tanie" w formule "all inclusive" i nie ukrywam, że troszkę nas to cieszy. Coraz częściej jednak widzimy relacje na Instagramie ludzi wolnego ducha, którzy wyprzedzają nas o kilka kroków i realizują nasz plan ciesząc się dobrodziejstwem tych terenów, kiedy one jeszcze zachowują swoje turystyczne "dziewictwo".
Albania przeszła transformację w ciągu ostatnich kilku dekad, przechodząc od systemu totalitarnego do demokracji. Kraj ten doświadcza szybkiego rozwoju ekonomicznego i społecznego. Jest jednym z niewielu krajów w Europie, gdzie różne wyznania religijne, takie jak islam i chrześcijaństwo, współistnieją obok siebie w zgodzie. W dzisiejszych czasach i w obliczu tego co się dzieje w Izraelu i Pakistanie to tak szczególnie ważne, że dodatkowo warto tego doświadczać, aby nie popaść w religijną paranoję. Pozostając w tematyce, będąc w centrum Tirany trafiliśmy na bardzo pokojową i cichą manifestację przeciwko bombardowaniu Strefy Gazy. Wnioskujemy, że Albańczycy stają po stronie Palestyńczyków, ale robią to w bardzo wyważony sposób.
Albania to raj dla miłośników przyrody. Można tu odkrywać imponujące kaniony, malownicze jeziora i wspaniałe góry, które oferują doskonałe warunki do aktywności na świeżym powietrzu. Ciężko tego jednak doświadczyć podczas kilkudniowego pobytu i stąd nasz pomysł właśnie aby wykorzystać taką okazję na wstępny rekonesans. Naszym marzeniem jest wrócić tutaj Van Domem i zobaczyć to wszystko na własne oczy i na własnych zasadach. To jeden z kierunków bliski naszemu podróżniczemu sercu.
Tirana jest fascynującym i rozwijającym się sercem Albanii! To miasto stanowi centrum polityczne, kulturalne i gospodarcze kraju, a jednocześnie jest pełne kontrastów i fascynującej historii. Tutaj mieliśmy okazję odkrywać niezwykłą mieszankę tradycji i nowoczesności, zachodnich wpływów i albańskiej autentyczności. To miasto, które dynamicznie zmienia się w ciągu ostatnich kilku lat, przyciągając zarówno turystów, jak i mieszkańców swoją niepowtarzalną atmosferą. Od ulic pełnych kawiarni i lokalnych ryneczków po wspaniałe muzea i zabytkowe świątynie, Tirana oferuje wiele atrakcji i możliwości jej odrywania. Można też odnieść wrażenie, że jest to ogromny plac budowy, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Tu po prostu powstaje nowe miasto od podstaw. Z każdej niemal strony, bliżej lub dalej nas zauważymy żurawie i wznoszące się wieżowce. Każdy inny, o ciekawych bryłach i kształtach. Jednoczenie budowy te nie ingerują na tyle mocno w strukturę miasta, aby przeszkadzały w jego eksploracji.
Albańczycy są bardzo sympatycznymi, pozytywnie nastawionymi do turysty ludźmi. Starają się być pomocni jeśli tylko mogą. Dla siebie nawzajem są bardzo serdeczni. Nie są tak hałaśliwi jak Turcy, czy Gruzini, ale nie przechodzą obok siebie obojętnie. Można odnieść wrażenie, że oni wszyscy się znają, a nawet są w jakiej zażyłości. Całe dnie spędzają na świeżym powietrzu ze szczególnym uwielbieniem kawiarni, które są tu na każdym kroku i są zawsze pełne ludzi. Nie mam pojęcia kiedy i gdzie Ci ludzie pracują.
Czy trzy dni wystarczą, aby poznać Albanię?
Czy może nudziliśmy się jak mopsy, bo już pierwszego dnia oblataliśmy wszystko (jak to my)?
Ciekawi?
Zapraszamy do naszej Tirany...
Pierwsze kroki kierujemy do centrum miasta, nie mamy do niego daleko więc nawet nie rozglądamy się za jakimś środkiem transportu. Spacer i oddychanie nowo poznawaną atmosferą albańskiego miasta. Zanim dotrzemy do centralnego placu trafiamy na Bazar Pazari i Ri. Kochamy takie miejsca i ich klimat, chociaż nie zawsze zapach. Ten tętniący życiem targ, gdzie możesz spróbować tradycyjnych albańskich potraw, kupić świeże produkty i doświadczyć autentycznej atmosfery, jest dość często opisywany w przewodnikach turystycznych. Czy nam się podobało? No właśnie, nie bardzo. Inaczej sobie wyobrażaliśmy największy bazar w stolicy. Nie można mu odmówić autentyczności, czy lokalnego klimatu, ale zdecydowanie mieliśmy nadzieję, że będzie większy i będzie nam miał więcej do zaoferowania. Reasumując: warto tu zajrzeć, ale nie nastawiajcie się na wielkie "łał".
Skanderbeg Square jest to główny plac w Tiranie, otoczony imponującymi budynkami, takimi jak Muzeum Historii Narodowej i Opera Narodowa. W centrum placu znajduje się pomnik Gjergja Kastriotiego, znanego jako Skanderbeg, bohatera narodowego Albanii. Plac ten, tętni życiem chyba całodobowo (nie sprawdzaliśmy po północy, ale takie sprawiał wrażenie). Jest to miejsce gdzie można spotkać sporą grupę turystów, ale również całe rodziny Albańczyków, dzieci biegające, jeżdżące na rowerkach i hulajnogach, grajków i tancerzy, studentów różnych nacji (bardzo blisko stąd do Uniwersytetu), mężczyzn oczekujących na modlitwę w meczecie, zwykłych przechodniów, policjantów, etc. Tutaj też mają miejsce różne imprezy plenerowe, koncerty, maratony, happeningi itp. Podczas naszego, zaledwie kilkudniowego pobytu, miejsce to przekształcił się dwa razy, złożono i rozłożono na nim scenę i stoiska (w różnych końcach placu). Skanderbeg Square jest bardzo pojemny, jego nawierzchnię pokrywają płyty z jasnego kamienia które cudownie rozpraszają nocne oświetlenie i wygląda niemalże jak tafla lodu. Zwracanie uwagi na nawierzchnię głównego placu to chyba jakaś skaza poznańska. Przypomnę, że w naszym mieście Rynek nie posiada nawierzchni już od ponad 2 lat i jest jednym, wielkim placem budowy, a to co prezentują wizualizacje nowego Rynku mocno odbiega od tego czego byśmy oczekiwali (betonaza!). Tym bardziej zazdrościmy mieszkańcom Tirany, którzy na swoim Rynku zmieścili jeszcze całkiem sporo zieleni.
Jednym z głównych zabytków tej części miasta jest Et'hem Bey Meczet. Jest to piękna świątynia zbudowany w XVIII wieku. Budowa meczetu rozpoczęła się w 1789 r. a została ukończona w 1823 r. Jest jednym z niewielu miejsc kultu religijnego, które przetrwały czas reżimu komunistycznego w Albanii. Był on wówczas czynny dla wiernych, ale nie dla Albańczyków. Mogli do niego wchodzić jedynie obcokrajowcy. Został ponownie otwarty dla wszystkich dopiero w 1991 r. W 1948 r. meczet ten został wpisany na listę religijnych zabytków kultury Albanii i dzisiaj jego piękne wnętrze mogą podziwiać zarówno Albańczycy jak i zagraniczni turyści. Warto odwiedzić to miejsce kultu, by zrozumieć ducha tolerancji religijnej w Albanii. Przy tej okazji można zgłębić temat religii muzułmańskiej, "podejrzeć" przez przeszkolone wnętrze obrządek modlitwy czy posłuchać Muezzina nawołującego wiernych do modlitwy. Dla nas osobiście to wciąż "egzotyka religijna". Wychowani w wierze katolickiej, bez możliwości wyboru chociażby etyki (które pewnie w naszych warunkach edukacyjnych i tak by nam niewiele powiedziała o islamie). Poznajemy różnorodność religijną jak również kulturową dopiero podróżując. Tym samym uzupełniamy braki edukacyjne i staramy się zapobiegać tymże brakom u naszych dzieci. Podoba nam się ta możliwość poznawcza i śmiało z niej korzystamy. Z założeniami religijnymi i wiarą nie dyskutujemy, po prostu sobie ją obserwujemy do czego i Was zachęcamy.
Wieża zegarowa w Tiranie jest jednym z charakterystycznych punktów w stolicy. Warto wdrapać się na nią krętymi schodami aby popodziwiać cudowną panoramę miasta. Jej stan techniczny pozostawia trochę do życzenia, ale zdobywając ją nie czuliśmy zagrożenia dla naszego życia:-) Wiele tłumaczy fakt, że została wybudowana w 1822 roku za panowania osmańskiego i jest jednym z najstarszych zegarów w Albanii. Zegar ten jest często nazywany "Zegarem Etmeydan" ze względu na swoją lokalizację na placu Etmeydan, który później stał się Placem Skanderbega.
Muzeum Bunkrów (Bunk'Art 2): to unikalne muzeum poświęcone historii i dziedzictwu komunizmu w Albanii. Znajdziecie tu wystawy, które prezentują życie w czasach komunizmu. Bunkier znajduje się tuż obok Skanderbeg Square. Kiedyś należał do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i funkcjonował pod nazwą obiekt Shtylla. Obejmował 24 pomieszczenia, a w tym pokój ministra. Zewnętrzna kopuła bunkra ma ściany grubości 240 cm. Otwarto go dla turystów w 2016 r. i obecnie jest mocno obleganą atrakcją stolicy. Tematyka wystaw w Bunk'Art 2 koncentruje się na historii i praktykach tajnych służb komunistycznych w Albanii. Wnętrze muzeum ukazuje, jakie środki były podejmowane, aby utrzymać reżim władzy, śledzić i kontrolować obywateli oraz eliminować potencjalnych wrogów.
Ogólnie historia tutejszych bunkrów jest bardzo ciekawa. Albania słynie z ogromnej ich liczby. Zostały zbudowane podczas reżimu komunistycznego Envera Hodży i szacuje się, że w kraju znajduje się ponad 173 000, co oznacza, że na każdych 11 mieszkańców przypadał jeden bunkier. Budowa bunkrów była częścią megalomańskiego projektu dyktatora na przygotowanie kraju do obrony przed zagrożeniem zewnętrznym. Bunkry miały stanowić schronienie dla ludności cywilnej i wojska w przypadku ataku nuklearnego lub inwazji. Od upadku reżimu komunistycznego w 1992 roku, wiele bunkrów zostało opuszczonych lub wykorzystanych do różnych celów. Niektóre z nich przekształcono w muzea, takie jak Bunk'Art, inne wykorzystuje się jako schronienia dla zwierząt lub jako miejsca magazynowe, zostały przekształcone w kawiarnie, sklepy, a nawet małe mieszkania. Od Albańczyka dowiedzieliśmy się, że Envera Hodży miał specyficzny stosunek do konstruktorów tych przybytków. Otóż, po zbudowania bunkra zamykał tam jego konstruktora i ostrzeliwał lub bombardował go. W ten sposób weryfikując, czy był solidnym specjalistą. Jeśli przeżył mógł budować dalej. Budowali, jeszcze grubsze, jeszcze większe i jeszcze bardziej niezniszczalne. Tak na wszelki wypadek.
Świątynia Zmartwychwstania Chrystusa jest prawosławną cerkwią z piękną architekturą i ikonami. Jej centralna lokalizacja czyni ją ważnym punktem odniesienia w mieście. Prace nad budową świątyni rozpoczęły się w 1992 roku, po upadku reżimu komunistycznego w Albanii, który wprowadził ateizm jako politykę państwową. Budowa trwała wiele lat, a katedra została ukończona i poświęcona w 2012 roku. Ma charakterystyczny i nowoczesny design. Jej kopuła wyróżnia się na tle panoramy miasta. Budynek jest przestronny i oświetlony dużymi witrażami, co nadaje mu imponujący wygląd. W ołtarzu znajdują się relikwie św. Marty i św. Elżbiety Węgierskiej. Oprócz funkcji sakralnych, katedra jest również miejscem różnych wydarzeń kulturalnych, takich jak koncerty i wystawy sztuki. Wieża zegarowa przylegająca do katedry jest ozdobiona elementami architektonicznymi imitującymi cztery świece. W nocy świecą na czerwono imitując w płomień świecy. Warto odwiedzić to miejsce, by zobaczyć najbardziej wypasioną (naszym zdaniem) świątynię Tirany.
Katedra Świętego Pawła prawie umknęła naszej uwadze, a tak bardzo chcieliśmy ukazać różnorodność religijną Albanii. Ta imponująca katedra katolicka jest jednym z ważnych miejsc kultu religijnego w Tiranie. Z trzech świątyń różnych wyznań, ta jest najmniej okazała i właściwie niczym ciekawym z zewnątrz się nie wyróżnia. Jest też usytuowana w delikatnym oddaleniu od ścisłego centrum i być może dlatego namierzenie jej sprawiło nam taką trudność. Została zbudowana w latach 2001-2002, a jej konsekracja odbyła się 26 września 2002 roku. Jest to stosunkowo nowy budynek sakralny w Albanii. Rzymskokatolicka wspólnota w Albanii stanowi mniejszość religijną, według spisu ludności przeprowadzonego w 2011 roku, około 10% ludności Albanii identyfikuje się jako katolicy.
Piramida Tirany (Piramida Envera Hodży). To kontrowersyjna budowla w centrum miasta. Została zbudowana w latach 1987-1988. Pierwotnie jako pomnik i mauzoleum dla Envera Hodży. Budowla miała być używana do upamiętniania jego życia i dziedzictwa. Jej projektantem był syn dyktatora. Po upadku reżimu komunistycznego w Albanii w 1992 roku Piramida stała się przedmiotem kontrowersji. Była demolowana, przekształcana i modyfikowana wielokrotnie. Wielu mieszkańców Albanii uważało ją za symbol opresji i totalitaryzmu. Dziś jest miejscem pełnym sztuki ulicznej i street artu. W nocy nie da się przejść obok niej obojętnie, projektant jej oświetlenia zaszalał, ale efekt "łał" zdecydowanie osiągną. Z jej szczytu można podziwiać panoramę Tirany 360°.
Rzeka Lana: przepływa przez Tirana, ale nie stanowi jakiejś specjalnej atrakcji. Zapach raczej nie zachęca do przesiadywania na jej brzegu. Przemieszczając się z Skanderbeg Square w kierunku opisywanej wyżej piramidy na pewno się na nią natkniecie.
Innowacyjna sztuka uliczna: Tirana słynie z unikalnej i kolorowej sztuki ulicznej. Możesz znaleźć murale, graffiti i instalacje artystyczne rozsiane po całym mieście, które nadają mu wyjątkowy charakter.
Czy to wszystko co Tirana ma nam do zaoferowania?
NIE!
Ale część zostawimy Wam do samodzielnego odkrywania.
"W ostatnich latach Tirana stała się przyjaznym miejscem dla rowerzystów. Istnieją ścieżki rowerowe i systemy wypożyczania rowerów, które umożliwiają zwiedzanie miasta na dwóch kółkach." taką informację znaleźliśmy w przewodniku i chcemy Wam jasno powiedzieć, że to DAWNO TEMU I NIEPRAWDA! Rowery miejskie to mrzonka, a ze względu na bardzo duży ruch uliczny przemieszczanie się tutaj na rowerze bez umiejętności echolokacji to czysty samobój. Nie polecamy. Oczywiście lokalsi podejmują to ryzyko, ale oni znają teren.
Czy wytrzymaliśmy w Tiranie trzy dni?
Poza tymi wszystkimi atrakcjami i tymi których tutaj nie opisaliśmy, naszym głównym zadaniem było wdychanie tutejszej, tirańskiej atmosfery, obserwacja ludzi (uwielbiamy się im przyglądać) ich zwyczajów, poszukiwanie różnorodności, kosztowanie lokalnego jedzenia i picia, ale też odpoczynek od codzienności, wygrzanie się w słoneczku, spędzenie razem czasu bez zwyczajnych domowych obowiązków. Czy wysiedzieliśmy w Tiranie 3 dni? Odpowiedź brzmi: NIE.
Wszystko co powyżej opisaliśmy zobaczyliśmy już pierwszego dnia przemierzając 17 km na piechotę. Już wielokrotnie pisaliśmy, że mamy robaki i ADHD jednocześnie. Nie potrafimy zbyt długo siedzieć na czterech literach, kiedy dookoła tyle jeszcze do zobaczenia. Właściwie wiedzieliśmy to od początku, ale oszukiwaliśmy siebie, że tym razem będzie inaczej.
Czy albańskie morze jest bogate w jod?
Kolejny dzień postanowiliśmy spędzić nad morzem, obadać jak tam się sprawy mają, powdychać jodu (o ile Morze Adriatyckie takowy wydziela). Wiązało się to z przetestowaniem tutejszego transportu publicznego. Ten, od razu uprzedzam, wygląda słabo. Albania posiada ponad 300 km tras kolejowych, ale ani jednego pociągu pasażerskiego. Podobnie sprawy się mają ze znaną Europejczykom komunikacją autobusową. Zorganizowana wg. naszych standardów nie istnieje. Kursują prywatne autobusy lub busy, ale daremnie szukać jakiś rozkładów jazdy. Wszystko na czuja i koniec języka za przewodnika. Nawet Google Maps okazuje się mało przydatne w zakresie transportu publicznego. Po ciężkiej wirtualnej rozkminie wybraliśmy opcję dojazdu przez lotnisko. Przy okazji chcieliśmy zobaczyć jak się na nie dostać autobusem, więc dwie pieczenie na jednym ogniu załatwiliśmy. Na lotnisku okazało się, że z autobusu czeka nas przesiadka do busa i dzięki tej kombinacji udało nam się dotrzeć do Durres. Do jazd do miejscowości docelowej zajął nam dwa razy po około 45 minut, ale wszystko oczywiście zależy od natężenia ruchu.
Durres ma bogatą historię sięgającą starożytności. Było jednym z najważniejszych miast w starożytnym Rzymie i nosiło nazwę Dyrrhachium. W tamtych czasach miało strategiczne znaczenie jako port i fortecę. Przekonujemy się o tym napotykając na ruiny amfiteatru zlokalizowane w centralnej części miasta, w bezpośrednim sąsiedztwie meczetu. Starożytny rzymski amfiteatr jest jednym z najlepiej zachowanych rzymskich amfiteatrów na terenie dzisiejszej Albanii. Datowany jest na II wiek n.e. W czasach swojej świetności mógł pomieścić do 15 000 widzów. Można go oczywiście zwiedzić, lub tak jak my obejść dookoła. To drugie rozwiązanie wymaga od nas odnalezienia wąskiej ścieżki jaka wiedzie schodkami pomiędzy płotem okalającym amfiteatr a zabudowaniami dookoła meczetu.
Durres jest obecnie ważnym portem morskim w Albanii i pełni kluczową rolę w transporcie towarów. Trzeba na to uważać, kiedy szukamy dojścia do plaży. Te zlokalizowane najbliżej portu nie są szczególnie widowiskowe i czyste. Port to ważny punkt w ruchu turystycznym, z liniami promowymi łączącymi miasto z Włochami (to tak na wypadek gdyby ktoś z Was miał nieco więcej czasu niż my). Durres jest popularnym miejscem turystycznym więc z naszego punktu widzenia nie jest reprezentatywne jeśli chcemy zobaczyć autentyczność Albanii. Wiadomo, czego się nie robi dla turystów. Będąc jednak w Tiranie, z zamysłem jedynie kilkudniowego pobytu, to tutaj właśnie najprościej udać się, aby ujrzeć morze. Jak grzyby po deszczu rosną tutaj kurorty i hotele i tylko dzięki temu, że byliśmy mocno po sezonie nie doświadczyliśmy całego tego turystycznego zamieszania.
Meczet Meçiti i Madh (Wielki Meczet) to chyba pierwsza budowla, która przyciągnęła naszą uwagę. Został zbudowany w latach 1967-1968 i jest dość nowoczesny. Nie było nam dane pooglądać go od środka, ale od zewnątrz wygląda imponująco, szczególnie na tle zachodzącego słońca. Poniżej meczetu znajduje się duży plac z fontannami i kilkoma sporymi palmami tworzącymi fajny klimat. To główny plac w mieście - Sheshi Liria.
Co jeszcze można robić w tym mieście? Spacerować lub plażować. Nadmorski promenada jest znany jako "Rruga Taulantia" lub "Taulantia Street", a także "Aleja Gjeneral Armand Duka". Wydaje się być idealna do spacerów, a jeśli zapuścimy się nią wystarczająco daleko od centrum to i poplażować będzie gdzie. Na deptaku znajdziesz wiele restauracji, kawiarni, sklepów i miejsc, gdzie można usiąść i podziwiać widoki na morze. Spacerując możemy podziwiać różne rzeźby, pomniki i inne instalacje artystyczne więc z całą pewnością nie będziemy się nudzić. Tutaj też znajdziemy całe mnóstwo lokali oferujących zarówno lokalną kuchnię jak i potrawy z innych części świata. Niestety nie udało nam się ustalić czy wdychamy jod dreptając wzdłuż wybrzeża czy też nie, ale i tak warto było tutaj przyjechać. Ciekawostka: podobno jednym z lokalnych produktów albańskich jest bursztyn, chociaż sami naocznie tego nie stwierdziliśmy.
Zabrakło nam czasu, żeby poplażować. Ostatni autobus do Tirany odjeżdża prawdopodobnie o godzinie 19.00. Nie chcieliśmy ryzykować spóźnienia. Powrót początkowo wyglądał na znacznie prostszy, ponieważ po dotarciu na "dworzec autobusowy" okazało się, że od ręki możemy zabrać się autobusem bezpośrednio do stolicy (z pominięciem lotniska). Kierowca zakrzyknął trzykrotnie, że jedzie do Tirany i tak po prostu wziął i pojechał, a my razem z nim. Niestety okazało się, że Tirana jest wyjątkowo zakorkowana i dojazd do centrum miasta jest prawie niemożliwy przez najbliższe godziny. Co zrobił kierowca? Wysadził pasażerów na obrzeżach miasta i spokojnie wrócił nad morze. Do centrum mieliśmy nieco ponad 5 km w linii prostej. Nie powiem, nie było nam do śmiechu. Obce miasto, zero orientacji w tym terenie, bateria w telefonie na wyczerpaniu, a w dodatku zapadał zmrok. Postanowiliśmy ostatnie kilometry pokonać taksówką, przepłacając bo stawka wzrosła z powodu konieczności objechania korka. Udało się, a z kierowcą umówiliśmy się na wycieczkę górską kolejnego dnia. Czyli nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Morze było więc czas w góry.
Kierowca stawił się o umówionej porze i pojechaliśmy w kierunku miejscowości Kruje. Natknęłam się na nią w którymś wpisie o Albanii, kiedy zawiedzona bazarem Pazari i Ri szukałam informacji o lokalnych bazarach. Ten w Kruje podobno jest jednym z największych i najbardziej znanych. Nie mogliśmy tego nie sprawdzić! Można tu zakupić ręcznie wykonane wyroby sztuki i rzemiosła, takie jak haftowane tkaniny, ceramika, biżuteria, dywany i wiele innych. To świetne miejsce na zakup suwenirów, chociaż jak to w takich komercyjnych miejscach bywa, tanio nie jest.
Kruja jest popularne głównie jako miejsce urodzenia i siedziba Gjergj Kastrioti, który jest bardziej znany jako Skanderbeg. Był on albańskim bohaterem narodowym i wojownikiem, który walczył przeciwko osmańskiej dominacji w Albanii w XV wieku. Jego zbrojna opór przeciwko Turkom jest uważany za symbol walki o niepodległość Albanii. Najważniejszym punktem w Kruji jest zamek, który był siedzibą Skanderbega i jego wojsk podczas walki przeciwko Imperium Osmańskiemu. Mieści się tam obecnie muzeum historyczne i etnograficzne. Dzięki swojej historii, ale również pięknym widokom zamek cieszy się dużą popularnością wśród Albańczyków oraz turystów. Jest to miejsce gwarne, pełne ludzi, wycieczek szkolnych, etc. Da się jednak wykroić kawałek tej cudnej przestrzeni tylko dla siebie.
Kiedy już nacieszyliśmy oko widokami z zamku, obkupiliśmy się pamiątkami to odwiedziliśmy jeszcze jedno ciekawe miejsce w okolicy, na które sami nie wpadliśmy, a zaproponował je nam nasz kierowca (taki dodatek do zamówionej wycieczki). Góra Sari Salltik. Najpierw jednak wjazd na górę i rzut oka na "Fabryka Cementu "Fushë-Kruja". Jeśli wierzyć naszemu lokalnemu przewodnikowi, należy (lub należała) ona do George W. Bush, który będąc pod ogromnym wrażeniem solidności albańskiego cementu postanowił zainwestować w tą fabrykę. Chociaż historia wydaje się ciekawa, to postępująca destrukcja środowiska naturalnego związana z wydobyciem kruszywa, ciekawa już nie jest. Na horyzoncie znikają góry, jedna po drugiej.
Serpentynami, ale wyjątkowo łagodnymi i bezpiecznymi docieramy na szczyt. Gdyby nie smog, widok byłyby przecudowny. Widać z tego miejsca morze i okoliczne góry a w dole, jak na dłoni, całe miasteczko Kruje. Zachęceni przez przewodnika, wąskimi schodkami udajemy się kilkadziesiąt stopni w dół. W skale ukrywa się tam maleńka świątynia. Wygląda na to, że Albańczycy nie tylko bunkry w tych górach pochowali. Jest to miejsce kultu, znane lokalnej społeczności, ale nie tylko. Znaleźliśmy informację, że potencjalnie jest to jedno z siedmiu możliwych miejsc pochówku tureckiego uczonego, sułtana Sali Salltika, któremu przypisuje się sprowadzenie islamu na Bałkany. Podobno w tym miejscu miało miejsce dziesiątki cudów. Zorientowani w temacie pielgrzymi przybywają tutaj, aby na własnej skórze poczuć tą uzdrawiającą moc. Naszym zdaniem zdecydowanie warto tu zajrzeć, miejsce ma potencjał. Dodatkowo na szczycie tej góry znajduje się duży parking, który z całą pewnością spodoba się vanlifeowiczom. W drodze powrotnej usłyszeliśmy jeszcze wiele ciekawych opowieści o tutejszych zwyczajach, zasiedzeniach gruntu, prawie budowlanym, ale też obecnej polityce, zmianach jakich doświadcza Albania, zapatrywaniach na UE czy stosunkach z sąsiednimi krajami. Dla tego właśnie dobrze korzystać z usług takich lokalnych ludzi, którzy wiedzą zdecydowanie więcej niż dostępne przewodniki turystyczne i chętnie się tą wiedzą dzielą. Chyba nawet cieszą się, że kogoś to interesuje, że przyjechało się tutaj nie tylko komercyjnie, że się chce coś zobaczyć a wreszcie, że płaci się za ich usługi. Nam ta forma zwiedzania bardzo się podoba. No może fajnie było by mieć u swego boku jeszcze ze dwie osoby, które mogłyby partycypować w kosztach. Kierowca na wyłączność to w przypadku wyjazdu do Kruje koszt 70 euro.
Tyle, a nawet jeszcze więcej udało się zobaczyć i doświadczyć podczas trzydniowego wypadu do Albanii. Należy pamiętać, że nasza podróż odbywała się w połowie października, kiedy sezon turystyczny był już wspomnieniem, a temperatury pozwalały przemierzać kilkanaście kilometrów dziennie bez ryzyka udaru słonecznego (25-28 stopni w dzień).
Garść praktycznych informacji od nas:
Port lotniczy Tirana Nënë Tereza w Tiranie znajduje się około 17 kilometrów na zachód od centrum stolicy. Jak już wspominałam można do niego dotrzeć autobusem oraz taksówką. Wielu właścicieli mieszkań oferuje również swój transport.
Koszt biletów lotniczych dla naszej dwójki w obie strony to: 726 zł (w tym wybrane miejsca, dwie walizki 10 kg i automatyczna odprawa). Chyba nie tak źle, chociaż można było taniej nie wybierając miejsc koło siebie i lecąc jedynie z bagażem podręcznym. Nie zawsze jednak tanio jest dobrze :-) Koszt 4 noclegów w sercu Albanii to: 415 zł. Nocleg rezerwowaliśmy (tak jak zawsze zresztą) poprzez Booking.com. Nam to odpowiada, ale nie jest to oczywiście jedyna możliwa opcja.
Przewodnik po Albanii kupiłam na Vinted za jedyne 17 zł i uważam się za rekina biznesu w tym względzie. Wiedzieliście, że Vinted to nie nie tylko miejsce zakupu odzieży? Jest tam również całkiem bogata oferta książkowa, a w tym przewodniki do wzięcia za niewielką cenę.
Albańska waluta to lek albańska. Kurs w dniu naszego wyjazdu to 1 lek = 0,046 zł. Nie mieliśmy większych problemów z wymianą złotówki na tę walutę, można tego dokonać w Poznaniu w kantorze w Galerii Avenida i nie jest to jakiś karkołomny wyczyn (oczywiście jeśli nie chcemy wymienić jakiś bajońskich sum). Z perspektywy odbytej podróży powiem, że nie warto się trudzić wymianą. Albańczycy w gruncie rzeczy są dwuwalutowi. Świetnie sobie radzą z przeliczaniem na euro, a przelicznik jest dość prosty 100 lek = 1 euro. Korzystaliśmy też z bankomatów. Jedynie Credins Bank nie pobiera prowizji za wypłatę z bankomatu. Uwaga! W Albanii jest spora trudność z płatnością kartą. Tylko w większych sklepach i nielicznych kawiarniach czy restauracjach można nią płacić. Wciąż niestety nie jest to popularna forma płatności.
Słów kilka na temat telekomunikacji. Ponieważ Albania nie jest w UE to za połączenia, transmisję danych czy smsy zapłacimy zwrotne sumy u naszych operatorów. Warto zaopatrzyć się w usługi lokalnego operatora. W-fi jest dość popularne i w ten sposób też można się ratować. My korzystamy z aplikacji Airalo, bo lubimy tą kwestię mieć ogarniętą jeszcze w Polsce. Koszt zakupu karty 10 GB sieci Hej Telecom Albania to 26 $ (ważna przez 30 dni). Nie mieliśmy problemów z zasięgiem.
Gdyby ktoś z Was wybierał się do Albanii własnym pojazdem, to pewnie jest zainteresowany ceną benzyny. Niestety mamy złe wieści, jest drożej niż w Polsce, ale u nich nie było wyborów! Diesel jest nieco tańczy, ale różnica jest nieznaczna. Trzeba liczyć, że za litr paliwa zapłacimy prawie 200 lek = 2 euro.
Albańska kuchnia jest smaczna, chociaż to chyba najsłabszy element tego wyjazdu. Można spróbować tradycyjnych dań, takich jak byrek (placek z nadzieniem), qofte (klopsiki) i baklava, a także degustować lokalne napitki procentowe. W restauracjach często serwowane są bogate talerze z lokalnymi przystawkami. Doceniamy zamiłowanie do białego sera, ale przypominającego konsystencją ser fetę. Smakowały nam małe pierożki zawijane w liście winogron. Grillowana cukinia i bakłażan w świeżej, lokalnej oliwie też była pycha. Nam jednak brakowało czegoś takiego znaczącego, specyficznego, jedynego w swoim rodzaju. Czujemy niedosyt...
Kto się wybiera do Albanii łapka w górę.
Komu sprzedaliśmy pomysł na ciekawy wyjazd poprosimy o serduszko.
Kto już był, zna i wie widział więcej niż nam udało się zobaczyć w cztery dni, serdecznie zapraszamy do kontaktu i wymiany polecajek.
Znacie jakieś lokalne potrawy? Dajcie znać, uratujcie nasze myślenie o kuchni albańskiej!
DOPISZCIE TIRANĘ DO "MUST HAVE" W PODRÓŻY. Nie będziecie żałować.
My dopiszemy, a jeśli Bogowie będą nam przychylni to wyruszymy tam kiedyś Van Domem i będziemy Was spamować na bieżąco informacjami z jej podziwiania. Mamy nadzieję, zobaczyć jej autentyczność poza wielkim miastem. No i może zjemy coś lokalnego :-)
Prawda, że pięknie?
Komentarze
Prześlij komentarz