Nie taki diabeł straszny jak go malują. Rumunia pełna kontrastów.


Rumunia, co by o niej i o jej mieszkańcach nie mówili samozwańczy „znawcy tematu”, jest piękna i zyskuje od pierwszego kontaktu. Obieżyświatom, kochającym mniej wzięte kierunki, polecam zachować ostrożność! W Rumunii można się zakochać i ciężko będzie uciec przed tym uczuciem. Znam kilku, którzy przepadli bezpowrotnie ;) Jesteśmy w gronie zarażonych tym bakcylem, chociaż nasz przypadek JESZCZE nie należy do ciężkich.

 

Rumunia jest krajem nieco mniejszym od Polski (RO-240 tyś km², PL-322 tyś. km²), ale ma sporo do zaoferowania. Mimo dalece zakorzenionego patriotyzmu, chyba więcej niż Polska, szczególnie w zakresie dzikiej przyrody. Tutejsza kultura sama w sobie jest już dla nas atrakcją, ale kiedy do tego dołożyć cudną przyrodę, tereny mało skażone komercją, góry o różnym stopniu trudności, ciepłe morze, piękne zamki i pałace, legendę Hrabiego Draculi, kopalnie soli, wulkany, rozlewisko Dunaju, etc., to mamy gotową receptę na cudowne wakacje, dla ludzi ciekawych świata. Rumunia jest krajem członkowskim Unii Europejskiej, tak jak Polska i piszę to, ponieważ wielokrotnie ten fakt przywoływałam, tłumacząc, że nie taki „diabeł straszny”. Znamy wszystkie niefajne historie jakie nasi rodacy przekazują sobie z dziada pradziada o tym kraju i jego mieszkańcach. Polska przystąpiła do UE w 2004 r., a Rumunia zaś niespełna 3 lata później. 


Moja przygoda z Rumunią ma bardzo stare korzenie i jest dość przewrotna. Kiedy byłam kilkuletnim dzieckiem (nawet mnie jest to trudno sobie wyobrazić😝) parę razy przejeżdżałam przez Rumunię, wraz z rodziną i znajomymi w drodze do Grecji czy Turcji (tak się kiedyś jeździło, bo na samoloty nie było nas stać!). Nasz tabor w skład którego wchodził Fiat 126 p + przyczepka towarowa przerobiona na taką do spania z własnoręcznie wykonanym namiotem w stylu obecnych dachowych, przemieszczał się wraz innymi sobie podobnymi i zaliczał wszelkie możliwe przygody. Wówczas świat był nieco inaczej urządzony, a Rumunia w skutek złej polityki i zawiłych dziejów była krajem biednym. Doskonale pamiętam rumuńskie dzieci żebrzące o słodycze, pieniądze a nawet papierosy. Pamiętam atmosferę strachu. To było ciężkie zadanie dla naszych rodziców, przejechać bezpiecznie przez ten mało przyjazny dla obcego kraj. Gdybym zatrzymała się z takim obrazem Rumunii w duszy, pewnie byłabym w tym miejscu, w którym chyba nadal tkwi wiele osób zadających obecnie pytanie w typie „a to tam jest bezpiecznie?” Otóż chcąc obalić wewnętrzny mit, z czasów dzieciństwa, pojechałam tam po raz pierwszy w 2016 r. i przyznam się, że wówczas też byłam pełna strachów. Stan ten trwał jednak bardzo krótko. Do pierwszej konfrontacji z rzeczywistością. Jakież było moje POZYTYWNE zakończenie kiedy okazało się, że w Rumunii bez problemu wypłaca się pieniądze z bankomatu! (do pierwszego zaprowadził nas patrol policji, który poprosiłam o pomoc w odnalezieniu tego przybytku). Możliwość płatności kartą niemalże wszędzie przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania. A krówki, w ilościach hurtowych, które wiozłam dla biednych dzieci, zjadłam na spółkę z bezpańskimi psami (bardzo im smakowały). I tak dobrze, że nie wiozłam ze sobą zapasów papieru toaletowego na cały rok, bo jak już wiemy, to nam najlepiej wychodzi w sytuacji zagrożenia. Poza tym auto było zapchane zupkami chińskimi i innymi produktami na wypadek wielkiego głodu, który w żadnej mierze do nas nie zawitał. Wszystko było! Jaki to był szok!

Po kilku dniach, uważnie rozglądając się na boki i obserwując Rumunów doszłam do wniosku, że w naszym polskim rozumieniu (mocno pejoratywnym!) stwierdzenia „jak Rumun” to ja nim właśnie jestem. Tym nomadem, co to mieszka w aucie, myje się sporadycznie, jest pognieciony i ściorany i gotuje jedzenie na masce samochodu. JAM JEST!!! Potrzebowałam tego odkrycia i mimo, że być może nie jest ono światłe mnie bardzo oświeciło.

W tegoroczną podróż wybrałam się już bez jakichkolwiek uprzedzeń, bez strachów z 2016 r., bez tych wszystkich głupot, którymi miałam nabitą głowę za dziecka. Bez obaw. Powiem Wam, że jest to cudowne uczucie nie mieć uprzedzeń, a zabierać w podróż jedynie ciekawość z nutą podniecenia.

Jedyne strachy jakie ze sobą zabrałam to te o naszego czworonożnego przyjaciela i o możliwość konfrontacji z niedźwiedziem. Resztę animozji mam już dawno za sobą i dzięki temu mogę eksplorować Rumunię z czystą głową.

 

Nie wiem jakie opinie czy poglądy nosicie w sobie, ale niezależnie od nich i od tego jakiej części świata one dotyczą, warto je co jakiś czas konfrontować z rzeczywistością. Świat się zmienia, dojrzewa, (niestety) cywilizuje, warto trzymać rękę na pulsie i nie powielać stereotypów.

Nie dam złego słowa powiedzieć na Rumunię jak również na jej mieszkańców, a nawet na niedźwiedzie i bezpańskie psy. RUMUNIA JEST PIĘKNA!

Jest już na rynku trochę przewodników turystycznych po tym kraju, sporo kont na Instagramie opisuje cudne miejsca w tym zakątku Świata i wiedza ta, nie należy już do tajemnych. Nie będę opisywać tutaj całej naszej podróży, bo nie jesteście w stanie znieść takiej ilości tekstu na raz 🤪 Opiszę nasze TOP 10, a jeśli potrzebujecie dodatkowych informacji zawsze możecie się z nami skontaktować i chętnie zarzucimy Was opowieściami z detalami. 



Podróż przez ten kraj trzeba sobie dobrze zaplanować (jak każda zresztą podróż). Przed wyjazdem warto spojrzeć na mapę i zorganizować sobie trasę tak, żeby miała przysłowiowe ręce i nogi. Moim zdaniem warto zrobić notatki i przygotować sobie destynacja do których zdecydowanie chcemy trafić. Oczywiście w trakcie podróży wpadną nam w oko nowe tematy i być może będziecie mieli tak jak my, że zeszyt w pewnym momencie poszedł w odstawkę, a nasza trasa przybrała nieoczekiwany kształt 😜 Tak bywa, ważne żeby dać sobie zielone światło na swobodne eksplorowanie. Notatki jednak są o tyle ważne, że dają nam poczucie, iż nic nam nie ucieknie i niczego nie pominiemy (nieświadomie). Z naszego doświadczenia powiem Wam, że najgorsze jest kilka pierwszych dni, kiedy to za wszelką cenę staramy się zrealizować to, co sobie zaplanowaliśmy i pomału do nas dociera, że marnieją nasze szanse na utrzymanie się w sztywnych ramach tego planu. Nie pomaga doświadczenie, robimy sobie to za każdym razem :) Ciągle mamy nadzieję, że ten plan jest wykonalny! Docieramy w końcu do takiego etapu, kiedy już wiemy, że to się nie uda i dopiero wtedy zaczyna się prawdziwe podrozoVANie. Dlatego właśnie uważamy, że dwa tygodnie to jest takie niezbędne minimum! Można by podróżować bez tego ciśnienia, ale bez jakiegokolwiek planu jednak błądzimy i marnujemy czas, wiec obie opcje trzeba jakoś wypośrodkować. Nasza podróż po Rumunii trwała dosłownie 14 dni (plus 4 dni pomocnicze na przejazd do granicy i od granicy). Dla nas to zdecydowanie za mało. Warto też ustalić "deadline" noclegowy. My chcieliśmy, żeby to była godzina18.00 W tajemnicy dodam, że nie zawsze nam to wychodziło, ale nieprzestrzeganie tej zasady zawsze obracało się przeciwko nam! Im później tym robi się bardziej nerwowo. Kiedy nam się udawało, satysfakcją był już sam fakt, że tak się stało, a dodatkowo mieliśmy siły na rozbicie obozu, zjedzenie czy rozejrzenie się po najbliższej okolicy. Odpoczynek w takiej podróży też jest ważny, od tego są w końcu wakacje :-)

 

Oczywiście ilu nas tutaj, tyle sposobów spędzania wolnego czasu i jednym nasza forma wypoczynku odpowiada, a inni zrobiliby to zgoła inaczej. Wolnoć, Tomku, w swoim domku… Można przejechać cała Rumunię w drodze do Bułgarii i nawet nie zrobić w niej jednego PIT STOPU, można wskoczyć do niej i skupić się tylko na jednym lub dwóch regionach (to dość często wybierana opcja), cześć z Was pojedzie pewnie zaliczyć serpentyny na trasie transfogarskiej (szczególnie motocykliści to lubią) i podążyć śladami Vlada Palownika. Wszystko można! My lubimy kompleksowo, nie zawsze dogłębnie, bo z reguły czas nas goni, ale lubimy mieć wgląd w całość, aby móc zdecydować, że jakiś temat potrzebujemy zgłębić. Nie martwimy się o nasze kontakty z Rumunią, wiele zostało nam do zobaczenia. To dobrze wróży na przyszłość 😉


Aby w pełni zrealizować cały plan (z zeszytu) potrzebowalibyśmy raz tyle czasu (4 tygodnie), a i to pewnie okazałoby się za mało, bo im głębiej w las tym więcej drzew, a im głębiej w Rumunię tym więcej atrakcji. Moim zdanie Rumuni maja całkiem fajnie oznakowane atrakcje (głównie sakralne i architektoniczne) i dzięki temu nasza lista była w ciągłej modyfikacji i rosła jak to moje ciasto drożdżowe🙈 Inna rzecz, że nie do każdej atrakcji da się dojechać drogą asfaltową i na to trzeba uważać. Tak wpuściliśmy się w maliny szukając Rezerwatu Żywego Ognia (Focul Viu). Dla niego między innymi musimy wrócić do Rumunii, ale albo będziemy mieli auto z napędem 4x4 albo powstanie tam droga asfaltowa (marne szanse!). 

(zdjęcie wykonane w 2016 r.)

Pamiętajcie też sprawdzić informacje dla podróżujących na temat aktualnej sytuacji w danym państwie na stronach www.gov.pl. Dzięki temu oszczędzicie sobie być może problemów. My tego nie zrobiliśmy i nasza podróż, już na starcie, mogła okazać się falstartem. Przez chwilę myśleliśmy, że wakacje zakończą się na granicy węgiersko-rumuńskiej z powodu braku pieczątki w dowodzie rejestracyjnym. Okazało się, że: "Nie musisz mieć międzynarodowego prawa jazdy. Uwaga! Aplikacja mPojazd nie jest honorowana - należy posiadać oryginały prawa jazdy, dowodu rejestracyjnego pojazdu oraz ubezpieczenia pojazdu. Zaświadczenie o przejściu badania technicznego pojazdu wydane na osobnym blankiecie przez Stację Kontroli Pojazdów – w przypadku braku wolnych miejsc na pieczątki w dowodzie rejestracyjnym – jest honowane jeśli jest przedstawione w oryginale wraz z papierowym oryginałem dowodu rejestracyjnego oraz papierowym oryginałem ubezpieczeniem OC. W celu uniknięcia przedłużonej kontroli granicznej/policyjnej zalecamy wymianę dowodu rejestracyjnego na nowy przed podróżą do Rumunią." Cytat pochodzi z wspomnianej strony rządowej, a nas niestety dotyczył w fragmencie odnośnie pieczątki w dowodzie rejestracyjnym. Przestrzegamy, bo jeśli można uczyć się na cudzych błędach to trzeba z tego korzystać.

Obalając mity o Rumunii:

👍🏻 Rumuńskie drogi w niczym nie są gorsze od Polskich. Bywają niespodzianki, sporo jest prac drogowych, górskie pomniejsze drogi bywają dziurawe lub obsunięcie, ale trzeba brać poprawkę na warunki atmosferyczne jakie tam panują. Miejscami, w górach, mają bardzo fajne rozwiązania tzn. przy ostrych zakrętach malują pasy przez cała szerokość jezdni, które zagęszczają się w miarę zbliżania do niebezpiecznego zakrętu. Pomocny patent, który przypomina o hamowaniu i redukcji biegów. Zasnąć też się nie da!

👍🏻 W Rumunii nie jest tanio. Jak porównamy do naszych cen to być może jest jakaś groszowa różnica, ale zupełnie nieznacząca. Jeśli porównamy do cen zachodnioeuropejskich, to faktycznie jest ciut taniej.

👍🏻 Mamałyga jest niesmaczna. Nieprawda, w najgorszym układzie nic nie wnosi do dania, bo jest neutralna w smaku. Trzeba jej spróbować w kilku wydaniach, któreś na pewno przypadnie nam do gustu.

👍🏻 Rumuni jeżdżą jak wariaci. Totalna nieprawda!!! Przez dwa tygodnie może raz lub dwa widzieliśmy pirata drogowego, ale żadnych dowodów, że był Rumunem. Ogólnie jeździ się tutaj ostrożnie i przestrzega ograniczeń prędkości! Wyjątkowo dobrze czułam się w górach i zgoła inaczej niż w Gruzji!!!!

👍🏻 W Rumunii lubią Rosjan. Nie wiem czy lubią czy nie, ale nie spotkaliśmy ani jednego! Nie ma ich tutaj. Ogólnie mało tu obcokrajowców. Nie ma też Niemców ze swoimi wypasionymi kamperami. Spotkaliśmy może 2 takowych, jednego Francuza, jednego Norwega i kilku Polaków. Są też obywatele Ukrainy, ale raczej nie przybywają tutaj obecnie w celach turystycznych. Nie ma Anglików, ani sztuki nie spotkaliśmy. Zapewne ludzi wielu narodów można spotkać w Bukareszcie i innych dużych miastach, ale jak wiecie, miejska dżungla nie jest dla nas.


Zapewne to nie wszystkie opowieści drzewa sandałowego i bajki szerzone przez niewiedzę, ale akurat te powtarzały się w kontekście naszego wyjazdu wielokrotnie, dlatego właśnie na nie odpowiadamy publicznie.

TOP 10

Po konsultacjach rodzinnych przedstawiamy 10 miejsc w Rumunii, bez których nasza podróż nie miałaby sensu. Wszystkie dziesięć stawiamy na równi, nie będzie wartościowanie od najlepszego do najsłabszego. Raczej będziemy się trzymać kolejności w jakiej je odwiedzaliśmy. Jeśli zechcecie podeptać naszymi szlakami, to właściwie możecie w całości przepisać je sobie do swojego zeszytu z "must have" i trasa będzie gotowa.

  

💙1) Wesoły Cmentarz w miejscowości Săpânța. Miejsce pochówku, ale warte odwiedzenia jak również zachwytu nad nim. Znajduje się w północnej części Rumunii, tuż przy granicy z Ukrainą (ok. 2 km). Sama już nie wiem czy cmentarz jako atrakcja turystyczna jest kontrowersyjny czy nie. W końcu mamy Powązki w Warszawie. Pere Lachaise - paryska nekropolia oczarowuje architekturą i klimatem. Ciekawie jest tam tak, że pewnego razu zgubiłam się na tym cmentarzu, a wracając szłam na boso, bo buty okazały się być jedynie ciężarek i narzędziem tortur. Nie ma podobno na świecie drugiego tak pięknie położonego cmentarza jak ten usytuowana na stromej części góry Montjuic w Barcelonie. Kto odwiedził Wilno na pewno zna cmentarz na Rossie, gdzie złożone zostało serce marszałka Józefa Piłsudskiego u stóp trumny ze szczątkami jego matki, obok pochowani są także jego żołnierze. Polski cmentarz pod Monte Casio, nie jest tylko bohaterem w piosence, ale miejscem licznych odwiedzin. W Gruzji też nie oparliśmy się, aby na własne oczy nie zobaczyć jak na cmentarzu odprawia się supry na cześć i ku chwale zmarłego. Wystarczy chyba już tych przykładów i nie powinno dziwić, że nekropolia może zachwycać. Cmentarz w Săpâncie nazywany jest wesołym z powodu niecodziennych form, jakie mają tamtejsze nagrobki. Lokalny artysta, rzeźbiarz Stan Ioan Pătras, zaczął je wykonywać w 1935 r. Wykonał ich w swoim życiu kilkadziesiąt, zapoczątkowując tradycję, którą możemy podziwiać właśnie na tym cmentarzu. Rzeźbione i barwnie malowane drewniane nagrobki, z obrazkami z życia zmarłych, opatrzone są humorystycznymi epitafiami opowiadającymi o ich losie. Kolory w jakich są one pomalowane zupełnie nie przystają do naszych barw cmentarnych. Kolor niebieski, to barwa dominująca w tym miejscu, a ten odcień koloru niebieskiego jest na tyle charakterystyczny i unikatowy, że zyskał własna nazwę jest to tzw. błękit Sapanty (rum. albastru din Săpânța). Obecnie na cmentarzu możemy podziwiać kilkaset takich nagrobków, utrzymanych w takim samym stylu, ale każdy z nich jest inny. To miejsce proponowane jest turyście w każdym przewodniku po Rumunii i jest ono dość popularne (również wśród braci Rumunów), ale zdecydowanie powinno się je odwiedzić, jeśli planujemy podróż w te rejony.

    

💙2) Zespół klasztorny w miejscowości Bàrsana. Cudowne, natchnione, pachnące różami - tak jawi mi się to miejsce. Pierwsze wzmianki o znajdującym się tutaj klasztorze sięgają XIV w. Od II połowy XVIII wieku klasztor był również siedzibą prawosławnych biskupów. W 1791 roku władze austriackie zlikwidowały klasztor, a mnichów przeniesiono do Monastyru Neamt. Współczesny kształt tego miejsca ma jednak znacznie młodszą historię, bowiem w roku 1993 położono kamień węgielny pod budowę obecnych obiektów żeńskiego zespołu klasztornego Manâstirea Bârsana. Kompleks klasztorny składa się między innymi z Bramy Maramurskiej, dzwonnicy, przepięknej cerkwi, ołtarza letniego, kaplicy oraz budynków mieszkalnych i gospodarczych. Klasztor zamieszkuje kilkanaście zakonnic i można je zobaczyć jak przemykają między grządkami róż i innych kwiatów, prowadzą sklepik z pamiątkami czy sprzedają bilety do muzeum. Zieleń wewnątrz tego miejsca jest bardzo zadbana, a mnogość nasadzonych gatunków kwiatów zachwyca. Wszystkie kwitną w stosownym dla siebie momencie, a ogród cudownie pachnie (w naszym przypadku różami w pełni rozkwitu). Pomimo, iż ów zespół klasztorny jest całkiem nowy, wygląda bardzo dostojnie i niewątpliwie wart jest tego, aby go odwiedzić. Drewniany kościół, który znajduje się wewnątrz kompleksu, do niedawna był uważany za najwyższą drewnianą budowlę w Europie. Wśród pozostałych budynków jeden to Muzeum, w którym znajdziemy również akcent „polski” - księgę z 1717 r. wydaną (napisaną) w Lwowie (Polska). Na środku kompleksu znajdziemy zadaszoną studnię z której możemy się napić. Tubylcy wydają się traktować tą wodę jak świętą, wiec warto chyba z niej skorzystać. Można przysiąść na jednej z wielu ławek i kontemplować otoczenie lub wsłuchać się w płynące z głośników, umieszczonych na bramie, prawosławne modlitwy, które choć niezrozumiałe dla nas są bardzo przyjemne dla ucha. Można powiedzieć, że da się tutaj „usłyszeć” ciszę. Troszkę żałuję, że nie zabawiliśmy w tym miejscu nieco dłużej. Dla nas jedynymi przeszkodami, aby tak się stało były wysokie temperatury i zwierz w samochodzie. Do kompleksu nie można wejść z psem, co jest zrozumiałe ze względu na jego sakralny charakter. Za bramą, tuż przy parkingu, można za to kupić pamiątki i zjeść tradycyjne placinty.



💙3) Przełęcz Prislop znajduje się na wysokości 1413 m n.p.m. Z poprzedniej wyprawy jawiła mi się jako magiczne miejsce wysoko w górach. Z jakiś powodów jedne wspomnienia są większe, inne mniejsze, niektóre miasta mi urosły, inne zmalały. Zdecydowanie zmieniła się również droga dojazdowa do tego miejsca i to mocno na plus. Zniknęły dziury i wyrwy i pewnie również dlatego góra pod jaką trzeba podjechać zmalała, bo towarzyszyły jej znacznie mniejsze emocje z podjazdu. Na przełęczy znajdziemy duży parking na którym spokojnie zaparkujemy i będziemy mogli rozejrzeć się dookoła. Mieliśmy pecha, bo pogoda była mocno kapryśna, a z chmurami graliśmy w ciuciubabkę, ale i tak od czasu do czasu widok jaki się ukazywał naszym oczom być cudowny. Tuż obok parkingu znajduje się obelisk z lat 60. ubiegłego wieku. Trudno go przeoczyć, chociaż zdecydowanie nie jest architektonicznym cudem. Upamiętnia on budowę drogi (DN 18), a raczej jej asfaltowanie, bo bity trakt przez góry wiódł tędy już w czasach cesarsko-królewskich. Ten asfalt chyba właśnie tkwił tam do 2016 r. i stąd moja pamięć o bardzo złym jej stanie. Obecnie powinni wznieść nowy obelisk upamiętniający nową drogę :-) Stosunkowo niedawno urosła tu murowana cerkiew, wokół której powstaje monastyr. W 2016 r. było już widać budowę, ale pomimo upływu czasu kompleks nadal jest w toku, rusztowania zasłaniają świątynię i lekko zaburzają odbiór całości. Trzeba dać Rumunom jeszcze trochę czasu na dokończenie prac budowlanych. Mam nadzieje, że następnym razem będziemy mieli możliwość podziwiania tego miejsca w pełnej krasie. Miejsca jest tu tyle, że spokojnie można się rozgościć na noc. Jest tutaj również schronisko, ale raczej nie przypomina ono naszych górskich schronisk. Wiemy też, że okresowo bywa tutaj tłocznie, a lokalsi rozwijają swoje budki z pamiątkami. My, przy znaczącym udziale pogody, mieliśmy to miejsce niemalże na wyłączność Przełęcz symbolicznie oddziela dwa obszary Marmaresz i Bukowinę. Jeśli traficie na piękną pogodę to widoki Was zachwycą, podjazd i zjazd z tego miejsca da namiastkę górskiej jazdy, a widoki nacieszą oko. Przy odrobinie szczęścia będziecie mogli wypasać się na pobliskich łąkach wraz z owcami, krowami i kozami oraz czym tam jeszcze zechcecie.



💙4) Dalej wjeżdżamy w obszar malowanych cerkwi. Możemy odnaleźć je wszystkie i na własne oczy podziwiać ich piękno, aby w końcu wybrać ten jeden, który najbardziej zapadnie nam w pamięć. Możemy również wcześniej wybrać jeden, dwa lub trzy, w zależności od naszej tolerancji sakralnej. My odwiedziliśmy dwa z nich. Trzeba przyznać, że kiedy patrzy się na te świątynie, które od brzegu do brzegu wypełnione są obrazami z pism świętych, żywotami świętych, i różną symboliką, to nie sposób nie westchnąć z zachwytu. Można nie znać się na dziełach sztuki, ale tutaj w całości oddycha się takim dziełem. 
Obronny Monastyr Moldovița, to miejsce z dość odległą historycznie przeszłością. Pierwsze wzmianki o świątyni w tym miejscu pochodzą z początku XV w. nie dotrwała ona jednak do naszych czasów (chociaż jakieś jej ruiny są jeszcze widoczne w niewielkiej odległości od obecnego monastyru). Ten, powstał wiek później. Malowidła  na ścianach wewnętrznych i zewnętrznych robią ogromne wrażenie. Ktoś, kto przyjedzie tutaj po raz pierwszy, nie może nie powiedzieć "ŁAŁ!' tuż po wejściu do kompleksu. Czegoś takiego u nas nie zobaczymy. To, że cerkwie prawosławne są bogato zdobione wewnątrz, to w sumie nikogo nie dziwi, ale ta feeria barw na zewnątrz w połączeniu z zadbanym otoczeniem i natchnioną atmosferą daje niesamowity efekt. Monastyr ten, wraz z sześcioma innymi, znajduje się od 1993 r. na liście światowego dziedzictwa UNESCO. 

 

W 2010 r. dołączył do nich obronny Monastyr Sucevița. Cerkiew ta powstała w XVI w, a otaczające ją mury i baszty dobudowano nieco później. Polski akcent w tym miejscu jest taki, że podczas wojny z Turcją monastyr zajęły oddziały polskie. Freski, którymi ozdobiony jest niemalże każdy centymetr ścian wewnętrznych i zewnętrznych cerkwi, stanowią ostatni tak monumentalny zespół malowideł zewnętrznych w regionie. Zachowały się one w bardzo dobrym stanie, także na ścianie północnej, zazwyczaj zniszczonej wskutek wiatrów wiejących najczęściej z tego kierunku. Tak jak już pisałam w zależności od tego jakim czasem dysponujemy oraz jak bardzo lubimy zagłębiać się w takie zabytki możemy zobaczyć wszystkie osiem malowanych cerkwi, lub wybrać któreś na reprezentantów gatunku. 


💙5) Przełęcz Palma (Przełęcz Ciumârna), to kolejne miejsce, które naszym zdaniem warto wpisać do naszego notatnika i dopilnować, żeby stanęło na naszej drodze. nam niejako wyrosło przez przypadek. Co prawda za sprawą #projektrumunia, wiedzieliśmy o istnieniu tego miejsca i dodaliśmy je do listy, ale jakimś cudem nie spodziewaliśmy się, że trafimy do niego tak szybko i w tym momencie w którym to nastąpiło. Charakterystyczny dla tego miejsca jest kolejny pomnik, nie dzieło architektury, w stylu tego o którym wspominałam na Przełęczy Prislop. Cel jego powstania jest analogiczny, upamiętnienie budowy drogi, a historia jest taka, że dwie ekipy budowały tę drogę z dwóch różnych stron góry i szczęśliwym trafem właśnie w tym miejscu się spotkały. I chwała im za to! Dzięki nim i tej drodze możemy wjechać na wysokość 1100 m n.p.m. i podziwiać piękną panoramę okolicy. Przełęcz stanie Wam, tak jak i nam, na drodze jeśli z całej listy wybierzecie właśnie te dwie cerkwie, które polecałam wyżej lub sprytnie je ominiecie, a waszym jedynym celem okaże się właśnie pomnik dłoni z owiniętą dookoła wstążką drogi. Tak czy owak wpadnijcie tutaj dla pięknych widoków, a żadnych większych wrażeń zapraszamy na zjazd tyrolką.  Atrakcja jakich mało! Trasa zjazdu liczy sobie ponad kilometr i można ją pokonać na dwa sposoby: w standardowej pozycji "siedząc" w uprzęży lub na batmana w uprzęży leżąc twarzą w dół (opcja nieco droższa). Atrakcja nie jest tak droga, jak podobne przyjemności w Polsce. Koszt około 60 zł/osoba. Wrażenia niepowtarzalne. Do miejsca z której startuje tyrolka przywiezie nas obsługa, więc jeśli ktoś na nas będzie czeka (w naszym przypadku ja i pies) to się doczeka :-) W tym miejscu możemy również przenocować na dzikus, miejsca jest dość. Do dyspozycji są również altanki ze stołami i siedzeniami oraz huśtawki. Są budki z jedzeniem i stoiska z pamiątkami, czyli wszystko co turystom niezbędne. 


💙6) Kolejna atrakcja jest tylko dla odważnych i odpornych na zapachy. W sumie sporo już na ten temat powiedzieliśmy na naszym profilu na Instagramie, ale...Atrakcja należy do wątpliwych i trzeba brać na nią poprawkę. Ma mocno polską historię i jest dość ciekawa, ale też bardzo mało przyjemna węchowo. Kopalnia Soli Kaczyka, bo o niej tutaj mowa, jest kopalnią zgoła inną niż te, być może znane Wam z Polski jak Bochnia czy Wieliczka. Miejsca te są jednak ze sobą powiązane historycznie. Zanim jednak opowiem jak bardzo, dopowiem, że nie jest to jedyna kopalnia soli jaką można zobaczyć w Rumunii a dwie pozostałe są być może bardziej atrakcyjne i zdecydowanie bardziej ucywilizowane. Sęk w tym, że być może nawet za bardzo, bo komercja cieknie tam z każdej strony. Mówię tutaj o Salinie Turda i Salina Praid. Wracając do naszej polecajki, Kopalnia Soli w Kaczyka, różni się od innych znanych nam tego typu przybytków, ponieważ poza zakupem biletu i krótka instrukcją, nie mamy więcej kontaktu z pracownikiem tej instytucji. Kopalnię zwiedzamy samodzielnie, na dole nie ma żadnych pracowników, nikt nas nie pilnuje, nie mówi co mamy dotykać a czego nie dotykać, etc. Większość miejsc pod ziemią opatrzona jest tabliczkami w dwóch językach: rumuńskim i polskim. dlaczego polskim? Otóż, aby nie sprowadzać soli z Mołdawii w 1788 r. sprowadzono tutaj 20 rodzin z Polski właśnie z Bochni i Wieliczki oraz 4 rodziny ukraińskie. Rodziny te osiedliły się w tym miejscu i pracowały przy powstaniu kopalni. Zarówno wówczas jak i obecnie kopalnia miała 3 poziomy i aby przemieszczać się między nimi korzysta się ze schodów. Na ich brak nie można tutaj narzekać :-) Dwa pierwsze poziomy obecnie stanowią trasę turystyczną (ok. 500 m), a na trzecim nadal wydobywa się sól (jak informuje nas tablica, oczywiście w języku polskim). Zachodzimy w głowę jak to jest możliwe i do jakich celów może być wykorzystywana tą sól?! Kopalnia jest o tyle specyficzna, że po prostu ŚMIERDZI! Masakrycznie śmierdzi, a zapach za nic nie przypomina fiołków. Jeśli się tam wybierzecie, zadbajcie o to, abyście mieli gdzie się wykąpać i wyprać to, w czym wejdziecie do tej kopalni. Wie ten, kto doświadczył, dlatego właśnie warto doświadczać. Nie wszystko co fajne, fajnie pachnie. Zapach ten pochodzi, prawdopodobnie, od czegoś czym było konserwowane drewno na schody i inne niezbędne konstrukcje. Gdybym miała opisać co to za zapach, to połączenie substancji do konserwacji drewnianych podkładów kolejowych ze stara przepaloną ropą lub smarem. Wydaje mi się, że nie będzie złym pomysłem zabranie do tego przybytku masek FFP2 (może coś zostało Wam jeszcze po sławetnej pandemii). Kopalnia, poza zapachem, jest dość ciekawa i dlatego zrobiłam sobie to po raz drugi. Zarzekałam się, że nigdy więcej, ale kto wie, może jeszcze zechcę sprawdzić czy tam nadal tak śmierdzi. Okolica kopalni jest równie ciekawa, ponieważ można tam usłyszeć język polski. W szkole uczą się go dzieci jako języka dodatkowego, w centrum znajduje się ufundowana przez Polaków świątynia, miejsce pielgrzymek katolików w Rumunii. W kościele tym znajduje się kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. W miejscowości tej znajduje się również Dom Polski. Mnie Kaczyka jako miejscowość nie zachwyca, ale jej polski fragment jest dość ciekawy. Jeśli nie mielibyśmy dość tego zapachu o którym wspominałam, zawsze możemy zostać tutaj na dłużej i przenocować na parkingu przy kopalni (zakładając, ze jesteście jak my dzikusami). Jest duży i spokojnie nas pomieści. Ze spokojem, kwatery prywatne też tutaj funkcjonują i nie powinniśmy mieć problemu ze znalezieniem miejsca w którym spłukamy z siebie ten smrodek. 


💙7) Znacznie przyjemniejsze miejsce na ziemi, które zdecydowanie kradnie moje serce, jest Transylwańska Sighisoara. Kolorowe miasteczko, które mnie osobiście przywodzi na myśl połączenie Kazimierza z Lublinem (a bo tak!). Kolorowe, urokliwe, zabytkowe, specyficzne i takie, że się chce do niego wracać. Jeśli jeszcze nie spotkaliście w Rumunii Hrabiego Draculi to tutaj znajdziecie jego popiersie na centralnym placu miasta. Choć to zamek w Branie promowany jest jako siedziba hrabiego Drakuli, w rzeczywistości nie ma wiele wspólnego. Twierdza wołoskiego władcy znajdowała się bowiem w Poienari, a w Branie zatrzymał się jedynie na kilka nocy - tyle z teorii. Kto odwiedzi Rumunię szybko zorientuje się, że historia Wlada Palownika jest tutaj sprytnie wykorzystywana i właściwie nie ma zamku na którym ów jegomość nie byłby, nie władał, kogoś nie nadział na pal, czy w jakiś inny sposób nie objawił na nim swojego jestestwa. Za to właśnie w malowniczej Sighisoarze stoi dom wzniesiony z kamienia rzecznego, w którym najprawdopodobniej zimą 1431 r. urodził się syn Włada Diabła, pierwowzór Drakuli. Pewności nie ma, ale istnieją trzy dokumenty poświadczające, że Wład Diabeł przebywał w saskim grodzie nad Wielką Tyrnawą w latach 1431-36. Sighisoara została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Spacerując uliczkami tego miasteczka chłonie się cudną atmosferę właściwie całą powierzchnią ciała. Jest przyjemnie, ale nie nachalnie i przytłaczająco. Czuć historię, ale nie kapie przepychem. Sighisoara wraz z sześcioma innymi miastami tworzyła sławetny Siedmiogród (Braszów, Kluż, Sybin, Bystrzyca Siedmiogrodzka, Medias, Sebes). Z murów miejskich rozciąga się piękny widok na okolicę. Jeśli to miasteczko stanie na drodze w Waszej wędrówce, to śmiało wejdźcie w jego progi, rozgośćcie się poczujcie jego klimat. Będziecie zadowoleni. Jeśli Sighisoara do Was przemówi pojedzcie do Viscri. Tam dopiero jest klimat! Wieść niesie, że nie tylko my padliśmy ofiarami uroku tej wioski. W 2006 r. ówczesny księże Karol, a obecnie Król Karol III Król Wielkiej Brytanii, kupił i odrestaurował jedną z saksońskich posesji w Viscri.


💙 8) Trasa transfogarska (rum. Transfăgărășan) mimo, że mocno oklepana i chyba znana ze słyszenia każdemu musi być „zaliczona”. My mamy problem z tymi atrakcjami polecanymi przez wszystkich i wszędzie, jak te dzikie koty, wolimy coś swojego, niszowego, bez tak wielkiego pokłady, ale i nam się zdarza pójść utartym szlakiem. Droga, to droga, a tu mamy doczynienia z mocno specyficzną drogą, taka która dostarcza widoków, podnosi adrenalinę do niebezpiecznego poziomu a do tego jest jeszcze skrótem skrótów, czyli oszczędza nam czas. DN7C liczy sobie 151 km długości. Po Transalpinie (na która też zajrzeliśmy) jest drugą najwyżej położoną droga w Rumunii i jeną z najwyżej położonych dróg w Europie. Najwyższą drogą Europy od wielu lat pozostaje szczyt w Paśmie Sierra Nevada na południu Hiszpanii. Pico de Veleta mierzy dokładnie 3396 m n.p.m. i do wysokości mniej więcej 3100 metrów droga pokryta jest asfaltem. Może kiedyś uda się to sprawdzić, ale na razie skupmy się na trasie transfogarskiej. Jest ona ciekawa również ze względu na to, że trochę przypomina jazdę safari. Spotkać sarnę czy dzika na drodze to nie jest jakaś wielka sztuka, chociaż nie znam człowieka, który nie pomyślałby w takiej sytuacji że to coś magicznego (poza stresem związanym z bliskim i nieoczekiwanym spotkaniem z taką istotą). Na Mazurach w taki sposób spotkaliśmy się z Łosiem i to już było wielkie Lał! Wyobraź sobie spotkać tak niedźwiedzia, który stoi przy brzegu drogi i wydaje się być zdziwiony faktem, że jakieś człowieka wjechały na jego teren. Wyobraź sobie spotkać tak 12 niedźwiedzi w tym kilka małych niedzwiedziątek. Niesamowite! Taka jest właśnie ta trasa, pełna niespodzianek. Wodospady, jeziora, przy odrobinie szczęścia w środku lata zobaczysz jeszcze zalegający śnieg, kręte i wymagające skupienia drogi, liczne wiadukty i mosty, drogowe przeszkody, niedźwiedzie, piękne widoki, etc. W najwyższym swoim punkcie droga ta osiąga wysokość 2045 m n.p.m. Ze względu na jej położenie jest ona czynna jedynie przez kilka miesięcy w roku (najczęściej od połowy czerwca do połowy października). Nasza przygoda z tą trasą jest niekompletna i pozostał niedosyt, co będzie skutkowało zapewne podjęciem kolejnej próby. W 2016 r. była jeszcze zamknięta w szczytowym fragmencie ze względu na śnieg, który zalegał w szczytowych partiach i uniemożliwiał przejechanie tunelu. Pokonaliśmy ją wówczas w stylu mięszanym podjeżdżając dokąd się dało samochodem ( z obu stron) a sam tunel przeszliśmy pieszo. Tym razem pokonały nas strachy i źle zaplanowana trasa. Strachy o stan naszego domu na kołach. Kto nas obserwuje na Instagramie ten wie, że mieliśmy na początku toku poważna awarię skutkująca remontem silnika. Nasze auto jest ciężkie (2,5 t) i ma niestety ubogą w konie stajnię (90 KM). Kiedy postanowiliśmy odwiedzić DN7C byliśmy w drodze na pogranicze Rumuńsko-Serbskie, wiec pokonanie całości trasy było lekko bez sensu (300 km żeby się przejechać!). Warto wiec zaplanować tą trasę tak, żeby było po drodze i żeby mierzyć siły na zamiary.


Transalpina to jeszcze większe wyzwanie, ale też warte uwagi.


We wpisie o dzikich miejscówkach znajdziecie opis gdzie na transfogarskiej można przenocować i jak zachować się tam odpowiedzialnie, żeby nie musieć uciekać w środku nocy jak pewni turyści z Rzeszowa, którym się zdawało, że mogą wszystko.



P.S. Niedźwiedzie są, możemy nacieszyć oko, ale nie ingerujemy zanadto w ich życie. To my wpadamy do nich z wizytą, a to one są tam gospodarzami terenu. Przez naszą nieodpowiedzialność zginą! Rząd Rumuni tylko w tym roku zarządził odstrzał kilkuset zwierząt ze względu na to, że stanowią zagrożenie dla ludzi i zwierząt gospodarskich. Nauczyły się, że „człowieki” maja jedzenie, a żeby zrobić dobre zdjęcie dają to jedzenie (czasami prosto z ręki). Tylko głupi by nie skorzystał! Teraz nauczone łatwego żarełko same po nie przychodzą. I mamy klops! Nie karmimy!!! Niedźwiedzie bez naszej kanapki czy ciastka sobie poradzą, ale przez ludzką głupotę mogą zginąć. Wybierając się do Rumunii zaplanujcie trasę tak, żeby Transfogarska była Wam po drodze. Kłania się właściwe planowanie.


💙9) Morze Czarne, a jeśli cenisz ciszę i spokój to zdecydowanie polecamy naszą miejscówkę między Konstancą a Costinești. Do tej drugiej dojdziemy spacerkiem wzdłuż plaży w niespełna godzinkę. Do tej pierwszej mamy kilka kilometrów wiec pewnie lepiej podjechać tam samochodem. Nam duże miasta nie były potrzebne do szczęścia. Zrobiliśmy zakupy na obrzeżach i cali szczęśliwi okopaliśmy się na niewielkiej skarpie z widokiem na morze. Na dzień dobry przywitały nas delfiny i od razu człowiek wie, że jest we właściwym miejscu. Najbardziej chyba rozpoznawalną atrakcja okolicy jest wrak statku Evangelia. Spacerkiem ok. 30 min., a po drodze możemy zjeść coś dobrego w restauracjach zlokalizowanych tuż nad brzegiem. Plaże, co nas bardzo zaskoczyło, zupełnie wyludnione. Zupełnie jakby sezon jeszcze nie nadszedł, tymczasem wakacje w Rumunii rozpoczęły się 17 czerwca czyli jakiś tydzień przed naszym przyjazdem. Na weekend przybywają turyści, ale w dalszym ciągu nie w takim zagęszczeniu jak nad naszym rodzimym morzem. Tutaj nie bawią się w parawanu, rozbijają namioty i to wcale nie małe, a i tak miejsca jest dość. Osobą wrażliwym na cudzą nagość zalecamy ostrożność w planowaniu tego kierunku. Żadnych granic, nawet na miejskim kawałku płazy. Nie ma wyznaczonego miejsca dla naturystów, leżą sobie swobodnie tam gdzie chcą i chyba nikogo nawet to nie dziwi. Nam nie przeszkadza. Plaże w okolicy są delikatnie kamieniste, szczególnie po wejściu do wody, brzeg to rozgniecione muszelki. W Costinești znajdziemy plaże piaszczystą. W okolicy(Południowa Eforia) znajduje się jezioro z którego błota maja właściwości prozdrowotne, tam tez możecie wpaść. Trzeba wysmarować się błotem, chodzić na słoneczku, aż błotko wyschnie, a substancje wchłoną. Następnie należy spłukać się w wodach jeziora i powtarzać te czynności najlepiej kilka dni z rzędu. Nam nie starcza na to czasu, ale jest to jakaś alternatywa.


💙10) Timisoara, chociaż ostatnia w mojej serduszkowej wyliczance, to śmiało mogę powiedzieć, że przewrotnie ją tutaj umieściłam. To jedno z niewielu miejsc w tej podróży, którego nie widziałam w 2016 r. i nie mam skali porównawczej. I pomyśleć, że początkowo nie brałam wizyty w tym miejscu na poważnie. Na liście umieściłam, ale z góry skazałam na niepowodzenie, ponieważ lista była zbyt obszerna od samego początku i raczej nierealna do zrealizowania w 100%. Wjeżdżając do Rumunii już wiedziałam, że bardzo się postaram, aby wpaść do Timisoary chociaż na chwilkę. Tutaj mieszka pewna Polka, która jako jedna z pierwszych pożyczyła nam miłej podróży i zaoferowała swoją pomoc w razie potrzeby. Pomyślałam, że fajnie byłoby się spotkać, chociaż zawieranie znajomości w podróży raczej nie jest moją mocną stroną. Do spotkania nie doszło, chociaż żałuję, ale udało nam się odwiedzić najpiękniejsze miasto w tej podróży i to jest wartość dodana. MASTO, i ja człowiek z buszu, piszę o nim z zachwytem, to już powinno Wam wiele powiedzieć! Nie wiem czy za sprawą cudownego zachodu słońca, czy w obliczu kończącej się podróży, czy jeszcze z innych powodów, ale Timisoara zakochała mnie w sobie doszczętnie. Kolorowa, ale inaczej niż Sighisoara, z cudownymi, odrestaurowanymi kamienicami, a każda z nich to małe dzieło sztuki. Mimo zabytków bardzo nowoczesna mentalnie, światowa, wielonarodowościowa, bogata kulturowo (akurat odbywał się festiwal Jazzowy), przyjazna... Deptaki nad którymi rozpościerają się dachy z parasolek są już prawie w każdym mieście, ale tutaj zdecydowanie bardzo pasują. Parasole znajdziemy na ulicy Alba Iulia, jednej z bardziej atrakcyjnych i reprezentatywnych ulic Starego Miasta, która łączy Plac Wolności z Placem Zwycięstwa. To na tym drugim 20 grudnia 1989 zebrali się Rumunii, dając sygnał do rewolucji, która pięć dni później doprowadziła do egzekucji przez rozstrzelenie bezwzględnego dyktatora Nicolae Ceaușescu. Na Placu Zwycięstwa odnaleźliśmy jedną z fajniejszych atrakcji miasta. Choć tymczasowa wzbudziła moje żywe zainteresowanie, ponieważ moim zdaniem jest świetnym przykładem jak z niczego w centrum miasta można zbudować super atrakcję a przez to ściągnąć turystów i uatrakcyjnić miejsce dla mieszkańców. Zielona wieża, zbudowana ze zwykłych rusztowań budowlanych. Genialna w swojej prostocie, zapewne nie kosztowała miliony, a spełnia swoją funkcję w genialny sposób. Wieża jest cała obstawiona roślinami, na kilku kondygnacjach znajdziemy przeróżne krzewy, byliny, drzewka a nawet cukinię. Stanowi takie zielone płuca tego ogromnego placu. Dodatkowo z każdego piętra tej konstrukcji rozpościera się widok na miasto, a im wyżej tym widok piękniejszy i bardziej kompletny. Wejście na wieżę jest zupełnie bezpłatne. Naszym zdaniem genialna akcja ekologów, znacznie bardziej przyjazna jak przyklejanie się klejem do asfaltu. Dodatkowo po sezonie wieże można w łatwy sposób zdemontować bez uszczerbku dla otoczenia a zainstalowane na niej wcześniej rośliny sprzedać czy rozdać mieszkańcom. Chciałabym widzieć takie budowle w każdym polskim mieście i miasteczku. Kolejnym miejscem, które mnie zdziwiło a jednocześnie zauroczyło był Plac Unii. Duży, kompletnie niezacieniony plac z pięknym naturalnym trawnikiem na którym akurat swobodnie kwitła koniczyna. Miliony naturalnych kwiatów, które nikomu nie przeszkadzają i nikt nie wpadł jeszcze na pomysł, aby zrobić tu klomby i rabatki zaprojektowane z przesadną finezją przez architektów zieleni. Tutaj zieleń się sama zaprojektowała, a dzieciaki biegające boso po trawniku dopełniają całości. Na środku stoi kolumna morowa z 1740 roku. Jest to votum za zakończenie epidemii dżumy z 1740 roku. Najbardziej wyróżniającymi się budynkami są świątynie. Stojące po przeciwnych krańcach katedra prawosławna oraz katolicka katedra św. Jerzego. Kamieniczki okalające ten plac są przepięknie odrestaurowane, mają żywe kolory i zachwycają, bez dwóch zdań, swoimi detalami. Nie znalazłam chyba żadnych minusów tego miejsca. No może jeden maleńki. Zaparkowaliśmy nasz VANdom niedaleko Placu Unii w bezpośrednim sąsiedztwie parku miejskiego. Kiedy wieczorem wracaliśmy na swoje włościa naszym oczom ukazały się biegające po parku karaluch tak wielkie, że obawialiśmy się, aby nie wciągnęły nas w kaczory. Widziałam już różne robactwo, ale prawdziwe, wielgaśne karaczany (nie w ZOO) widziałam pierwszy raz i szczerze mówiąc, akurat tej atrakcji wolałabym nie spotkać na swojej drodze. 


Z założenia miało być TOP 10, ale jak to u mnie bywa, nie mogę się zdecydować na taką ograniczoną liczbę polecajek. Rumunia ma tyle do zaoferowania, że w zwykłym wpisie nie da się tego pomieścić. Przepraszam z tego miejsca, że mój tekst łamie wszelkie prawidła dotyczące percepcji i uwagi. Internetowe źródła podają, że teksty blogowe powinny mieć więcej niż 300 wyrazów, ale maksymalna długość artykułu ma 10 000 znaków, czyli około 1500 słów. Mój na tym etapie grubo przekracza te statystyki więc serdecznie dziękuję, że dotarliście aż tutaj. Kolejne 10 propozycji wymienię jedynie z nazwy, ale nie powinniście mieć problemów z odnalezieniem informacji na ich temat. Jeśli jednak z jakiś powodów nie udawało Wam się dotrzeć do rzeczonych informacji, to śmiało piszcie do nas i pytajcie. Odpowiemy, podpowiemy, a jak nie będziemy wiedzieć to pokierujemy do tych, którzy wiedzą. Między tym co powyżej a tym co poniżej śmiało możecie postawić znak równości. Nie ma lepszych gorszych miejsc, wszystkie ukochujemy i polecamy. 


💙Pałac Peleș w miejscowości Sinaia

💙 Park Narodowy Gór Bucegi

💙 Wulkany błotne w Berce

💙 Rezerwat Żywego Ognia – Focul Viu (dla off road!!!)

💙 Przełęcz Bicaz

💙 Jaskinia lodowa w Garde de Sus

💙 Salina Turda lub Salina Praid (kopalnie soli)

💙 Dunaj, Żelazne Wrota i Pomni Ducebala w pobliżu miasta Orsowa

💙Gorące źródła  w Baile Herculane

💙 Oradea

(ta lista jest ciągle otwarta, miejsc wartych uwagi jest znacznie więcej niż serduszek na tych stronicach)

Wulkany błotne

Sinaia

Pisząc powyższy tekst cały czas miałam sprzeczne myśli i wewnętrzne dylematy. Z jednej strony chętnie zostałabym turystycznym rzecznikiem Rumunii i przekonywała wszystkich, że warto tam pojechać. Wydaje mi się, że Rumunia nie potrafi (lub nie chce) się sprzedać jako produkt turystyczny, a naprawdę ma wiele do zaoferowania. Z drugiej strony wewnętrzny bezpiecznik, przestrzega mnie przed nadmiernym reklamowaniem tych terenów i obalaniem krzywdzących mitów. Jak już tak wszystkich szczerze zachęcę, to w Rumunii będą tłumy jak na Krupówkach, których to tłumów tak strasznie nie lubię, Na szczęście moje zasięgi internetowe nie są tak wielkie, aby w prosty sposób przełożyły się na nadmierną komercjalizację wypoczynku w Rumunii. Oczywiście spieszę donieść, że Krupówkowe szaleństwo nie dzieje się za sprawą mojego skromnego udziały. Będę szczęśliwa, jeśli po przeczytaniu tego tekstu, u kogoś z Was w głowie zalęgnie się myśl o wyjeździe do Rumunii. To będzie być może najlepsza decyzja w Waszym życiu. Jest to propozycja nie tylko dla dzikusów takich jak my. Bez problemów zabukujecie miejsce w hotelu, pensjonacie czy prywatnej kwaterze. Jest tego sporo na powszechnie znanej platformie do tych celów. Na każdą kieszeń i w różnych wariantach. Drogi są bardzo przyzwoite, a nawet powiedziałabym, przynajmniej takie jak w Polsce. Nie ma problemu z wypłatą gotówki z bankomatu, płatnością kartą a nawet blikiem. Dobrze zjemy, za porównywalne pieniądze jak w centralnej Polsce (taniej niż w Zakopanym czy w kurortach nad polskim morzem),. Pogoda raczej gwarantowana w wakacje, a jeśli coś popada to i tak będzie ciepło. Morze ma temperaturę zachęcającą do kąpieli i zdecydowanie nie wyłamuje nóg w koskach. Potrzeba Wam czegoś więcej? To dlaczego w sezonie tłumy walą do Bułgarii pośpiesznie przemierzając Rumunię? Nie wiem, nie rozumiem i chyba nawet nie chcę wiedzieć! Wiem za to ile tracą. 
Przekonałam Was do odwiedzenia Rumunii? Dajcie znać będę wiedziała, że daliście radę mimo znacznie przekroczonego limitu słów.
Bucegi


Co będzie następne? Nie wiemy, ale coś będzie :-) Obserwujcie nas na Instagramie, będziecie na bieżąco. 









Komentarze

POLECANE DLA CIEBIE

VanLife. DZIEKIE MIEJSCÓWKI czyli polecajki w toku...

Gruzja. Reaktywacja!

Krótka przygoda w stolicy Albanii, czyli jak pomacać się z obcym tematem podróżniczym.

Włoskie Marzenie w Trzech Aktach: Bolonia, Werona i Rimini